Reklama

W Przysiersku wciąż chronią się uchodźcy z Ukrainy. To ludzie doświadczeni brutalnością okupantów i wojny

Minęło 180 dni od napaści Rosjan na Ukrainę. Polacy dali schronienie, zajęcie i poczucie bezpieczeństwa ponad 2 mln uchodźców. Niektórzy z nich już wrócili do kraju, ale do domów noclegowych w powiecie świeckim wciąż przybywają nowi. Ci przywieźli okrutne świadectwo wojny

To już pół roku. Oswajamy się z sytuacją. Tamta wojna stała się naszą codziennością. Z mediów słyszymy o kolejnych walkach, odbijanych terenach lub o zbrodniach Rosjan na Ukraińcach w strefach okupowanych. W gospodarce mnóstwo zamieszania. Niejednolita postawa państw powoduje, że sytuacja geopolityczna jest dynamiczna, zmienna jak nigdy dotąd. Do placówek w powiecie nadal trafiają świadkowie rosyjskiej agresji.
Z domu przy ul. Szkolnej 4 w Przysiersku wielu z uchodźców wróciło już do swojego kraju, ale wciąż przybywają nowi. - Teraz jest ich 56. W ostatnich trzech tygodniach schroniło się tu 7 osób z terenów gdzie trwają ciężkie walki  - mówi Violetta Mazur z domu w Przysiersku - Matka z dwójką dzieci przyjechała z podkarpacia, inni prosto ze wschodu Ukrainy gdzie teraz  jest najtrudniej - dodaje.

Jedna z nich-Olena, przyjechała z okręgu charkowskiego z miasta Izum z Bała Klei. - Gdy się wszystko zaczęło byłam w domu - mówi. - Nocą, po trzy nisko latające samoloty zaczęły zrzucać bomby. Z mężem i córką zbiegliśmy do piwnicy. Odlatywały- wychodziliśmy. Tak wielokrotnie przez kilka tygodni. Rosjanie szybko okrążyli miasteczko i nikogo nie wypuszczali, nawet po żywność. Ich wojsko to: Rosjanie, Buriaci, Czeczeńcy Kadyrowa i byli więźniowie i najemnicy z DNR (bezpaństwowcy). Bardzo okrutni. Chodzili po domach, bili, gwałcili kobiety, sprawdzali dokumenty. Rozbierali mężczyzn, aby upokorzyć. Szukali uczestników walk w 2014 r. [aneksja Krymu, walki w Donbasie i Ługańsku - przyp. red]. Tym nakładali worki na głowy, mocno bili, zabierali nie wiadomo dokąd i rozstrzeliwali. Tak zabili mojego brata Wasilija. Potem wrócili i pobili nas jako rodzinę „terrorysty” - dodaje.

Okupanci obsadzili urzędy i wprowadzali nowy porządek. Lojalnych karmili, pozostałym zaminowali wyjazdy z okrążenia, poza którym trwały walki. - Po jedzenie jeździliśmy rowerami po 16 km do sąsiednich wiosek, pod obstrzałem, między minami - wspomina. Przed wojną Olena pracowała w zakładach mięsnych (Miasny Kombinat). Z nią pracowała mama 17-letniego Wołodii. Obie starały się o zgody na wyjazd. Matki chłopca Rosjanie nie wypuścili, pojechał dalej z Oleną. - Mieszkałem niedaleko, we wsi Brihadirowce - mówi 17-latek. - 24 lutego o 4 rano z hukiem przeleciała nad moim domem rakieta. Obudziliśmy się, szok. Mama wpadła w panikę. W TV Nowosti podała, że to wojna. W internecie, że bombardują obiekty wojskowe. Dalsza i bliższa rodzina zjechała z Izuma i schronili się w naszym domu.

Pierwsze tygodnie to ciągły hałas ruskich rakiet, samolotów z bombami i helikopterów. W sąsiedniej wsi stało ich wojsko i wiedzieli, że nie ma u nas wojennych obiektów, a i tak bombardowali. Ruski chodzili po domach, w grupach, z automatami. O nic nie pytali. Na telefony nagrywali wymuszone od każdego z nas słowa o lojalności Federacji Rosyjskiej. Kto nie chciał, bili kolbami, do krwi. Wujka Witalija, co walczył w 2014 r. w Donbasie, pobili i z workiem na głowie zabrali. Już nie wrócił, jak zapowiedzieli ciotce. Słyszeliśmy, że udusił się w worku jeszcze w aucie i gdzieś w lesie go porzucili, nikt nie wie gdzie - dodaje. Jak im się udało wyjechać?

Po dwóch miesiącach w strefie okupowanej Rosjanie powołali swojego mera i ogłosili spis ludzi. -Kto się nie zgłosił zatrzymywali i zabijali- mówi Olena. -  Zgłaszających się sprawdzali, niektórych wypuszczali. Kto chciał zostać dostawał 10 tys. rubli jako wsparcie od Rosji, młodszych wysyłali do pracy, której i tak nie było, poza piekarnią - dodaje. Kobieta z dwojgiem dzieci (trzeci,  21-letni syn walczy w armii ukraińskiej) oraz Wołodia z mamą po spisaniu się otrzymali zgodę na opuszczenie strefy. Mamę chłopca zatrzymał ostatni, ósmy patrol kontrolny. Przyczepili się do śladu pieczęci na dokumencie. To była złośliwość. Chłopak z sąsiadką, po ponad tygodniowej  podróży przez Lwów dotarli do granicy, skąd 12 dni temu skierowano ich do Przysierska.  

Nowi goście domu Mazurów już są zaopatrzeni w podstawowe przybory i odzież. Dzieci czekają na rozpoczęcie szkoły, potrzebują przyborów szkolnych. Kobiety i Wołodia pracują dorywczo przy zbiorze owoców. Ci dumni ludzie nie chcą być dla nikogo obciążeniem. Nie skarżą się. Są pełni wdzięczności wobec Polaków. Marzy im się bardziej stała praca, bo zarabiane pieniądze wysyłają też najbliższym.
Historia Zoi, trzeciej z dorosłych nowych mieszkańców domu w Przysiersku jest pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i dramatycznych wydarzeń... Zasługuje na osobny artykuł. 

 


 

Aplikacja nswiecie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Reklama

Wideo nSwiecie.pl




Reklama
Wróć do