
Nadia, Eugenia, Orisia i Ola lepią pierogi. Irina chce zapisać syna na uniwersytet i planuje pracować jako biochemik, nauczycielka lub pielęgniarka. Tatiana, która miała firmę w Rownem, będzie sprzątać dom. Olena wkrótce będzie "robić" paznokcie” w Świeciu. Ukrainki żyją nadzieją i szukają pracy w Polsce. Nie chcą być dla nikogo obciążeniem
Na pierwszym piętrze ośrodka dla uchodźców w Terespolu Pomorskim (gm. Świecie) panuje gwar. Cztery kobiety z Ukrainy ubrane w kuchenne fartuchy skupiają się przy sporych rozmiarów stole i wspólnie przygotowują pierogi i pielmieni (małe pierożki). Pojawiły się tu ponad tydzień temu i przez wspólną pracę udaje im się oderwać od myślenia o wojnie i zamartwiania o los najbliższych, pozostałych w walczącym kraju. Bardzo się ucieszyły, gdy przywożę zebrane po rodzinie kilkadziesiąt fartuchów i chustek na głowy. Są bardzo sprawne i dobrze zorganizowane w pracy. Podzieliły się zadaniami. Ola urabia i rozwałkowuje ciasto, z którego przy pomocy nakrętki po jogurcie wykrawa zgrabne kółka. Orisia, jej mama Eugenia i Nadia nadziewają je mięsem wieprzowym i drobiowym lub ziemniakami z cebulką (te nazywają „ukraińskimi”, a nie jak u nas ”ruskimi”). Następnie lepią w zgrabne, regularne formy.
- Dziewczyny ledwie tu przyjechały i już szukały zajęcia aby tylko być użyteczne, aby coś robić - mówi Marta Mądrzejewska z ośrodka w Terespolu. - Wspólnie z Julitą Mazur zorganizowaliśmy produkty, a one zabrały się zaraz do pracy. Lepią i w ramach wdzięczności obdarowują nimi wszystkich dookoła. Ludzie bardzo chwalą ten smak - dodaje.
Młodsze kobiety przyjechały tu z dziećmi. Najstarsza Eugenia w Łucku - skąd pochodzi, prowadziła przy tamtejszym targowisku własny sklep spożywczy, który nieźle prosperował. Gdy rosyjscy dywersanci wysadzili tamtejsze lotnisko, razem z córką Orisią (38 lat) i wnuczętami Tarasem (13 lat) i Ancheliną (7 lat) wyruszyły w drogę do Polski. Część trasy pokonały samochodem, ale trudne warunki na drodze sprawiły, że zawróciły krewnego, który je wiózł. - Szłyśmy ostatnie 20 km do granicy piechotą - mówi Eugenia. - Miałyśmy przy sobie niewiele bagażu, tylko niezbędne rzeczy. Mąż i zięć zostali w Łucku. Zaopatrują walczących w żywność i inne produkty, które mieliśmy w sklepie. Eugenia to pogodna kobieta o pięknym uśmiechu. Gdy mówi o najbliższych po tamtej stronie granicy, w dużych, szczerze patrzących oczach pojawiają się łzy. - Ja już swoje wypłakałam i żyję nadzieją, że będzie dobrze. Wszystkie tu żyjemy taką nadzieją. Tu jest bezpiecznie i spokojniej. To ważne dla naszych mężów - dodaje.
Do rozmowy prowadzonej po rosyjsku włącza się Orisa. - My z mamą nigdy nie potrafiłyśmy być bezczynne - mówi córka Eugenii. - Dostałyśmy tu dużo dobra, moje dzieci trafiły do szkoły. Teraz chciałabym pójść do pracy. A może będziemy lepić pierogi? One pozwalają oderwać się i nie myśleć tyle o wojnie, a my chcemy tu być jakoś pomocne, użyteczne, nie chcemy być dla nikogo obciążeniem - tłumaczy. Wspólnie pracujące kobiety wyraźnie świetnie czują się w swoim towarzystwie. Podczas pracy żartują, czasem się śmieją.
38-letnia Nadia dotarła do Terespola z Lwowa. Wspólnie z nią przed bombami uciekła o 3 lata starsza siostra - Ola. Obie przywiozły tu swoje dzieci. 6-letnia Julka i 16-letni Wiktor to dzieci Nadii, a 10-letni Denis i 20-letnia Olena są dziećmi Oli. Nadia wspomina swoje poprzednie życie we Lwowie. - Pracowałam w fabryce mebli, szyłam tapicerki - mówi. Jej mąż walczy w straży obywatelskiej we Lwowie. Mąż Oli podobnie. Kobieta we Lwowie szyła buty w fabryce obuwia. Jest wyciszona i widać, że bardzo strapiona losem najbliższych w Ukrainie. Siostry w 7 godzin dotarły do granicy. Aby być szybciej odprawione musiały się „wykupić”. Przyjechały do Terespola autem. Po tym, jak w ostatnich dniach młodsze dzieci trafiły do szkoły są spokojniejsze. Najstarsza córka Oli - Olena jest manicurzystką i specjalistką od malowania paznokci. Dzięki Polkom obecnym stale przy Ukrainkach (Milenie, Julicie, Paulinie, Jagience, Marzenie i Marcie) Olena za kilka dni rozpocznie pracę w jednym z gabinetów kosmetycznych w Świeciu. Pierogi lepią także i inne kobiety z Ukrainy, które mieszkają w sąsiednim domu ośrodka w Terespolu.
Irina nie lepi. Trafiła do Terespola z 23-letnim synem - Igorem. W Kijowie pracowała jako biochemik. Igor jest studentem drugiego roku w kijowskim uniwersytecie. Pierwszy rok studiował biochemię na UJ w Krakowie, ale po roku wrócił do domu i studiował w Kijowie. Gdy wybuchła wojna, nie mogli podjąć pieniędzy z bankomatu. Posiadana gotówka pozwoliła tylko im z rodziny wyjechać do Polski. Jeszcze w tym tygodniu jadą na Uniwersytet Warszawski, aby tam Igora przyjęto na kontynuację studiów - chłopak jest utalentowany, jak podkreśla matka –- ma pomysł na skuteczne przeciwdziałanie koronawirusowi. Irina jednym tchem wymienia zawody, w których może i chce pracować: - Mogę uczyć biologii i chemii, pracować w laboratorium, w instytutach biochemicznych, znam się też na pielęgniarstwie - tłumaczy. Gdy przyszłość Igora będzie znana, natychmiast chce podjąć pracę. Mówi coraz lepiej po polsku. Jak zapewnia - szybko się uczy.
Do placówki w Przysiersku (gm. Bukowiec) trzy dni temu trafili 30-letni: Tatiana i Wiktor. Ocalili też swoje córki, bliźniaczki, 4-letnie Sofiję i Solomiję. Uciekli przed bombami z Ustinuga w okręgu rowieńskim. - Wiktor utyka, ma uraz nogi po poważnym wypadku sprzed wojny, nie może walczyć - tłumaczy Tania. - Prowadziłam w Rownem własna firmę konsultingową. Mąż jest inżynierem mechanikiem i przed wypadkiem był managerem w rowneńskiej firmie - dodaje.
Wspominają, że podczas rakietowego ostrzału przesiedzieli dzień w podziemnym garażu. Są mocno przygnębieni śmiercią przyjaciela, którą widzieli na ekranie monitoringu siedząc pod ziemią. Ten wioząc do nich żonę i inną kobietę, wzięty za dywersanta rosyjskiego nie dojechał do ich kryjówki, został ostrzelany przez ukraiński patrol obywatelski. Zabił go postrzał w głowę. Kobiety przeżyły. Ten tragiczny błąd małżonkowie zrzucają na karby wojennej zawieruchy, co mocno przeżywają. Drżą o losy pozostałych tam: brata z ciężarną bratową, rodziców babcie. Ich ojcowie walczą z bronią w obronie terytorialnej.
Tania dzięki wstawiennictwu gospodarzy i wspomnianych Polek, już znalazła pracę przy sprzątaniu jednego z domów w okolicy. Ich córeczki trafią do przedszkola. Wiktor szuka. Bardzo chce pracować. - Ze względu na niesprawną nogę może podjąć się każdych zadań na siedząco. np. w biurze lub może naprawiać mechaniczne sprzęty. - Gdy tylko przyjechali rozebrał niesprawny od dawna odkurzacz i go zaraz naprawił - zachwala Wioletta Mazur, prowadząca punkt noclegowy w Przysiersku. - Ci ludzie chcą jak najszybciej się przydać, normalnie funkcjonować - podkreśla.
Uchodźcy z Ukrainy, poza wsparciem w postaci miejsca do zamieszkania, pomocy medycznej i socjalnej, potrzebować będą również miejsc pracy - mówi dyrektor PUP w Świeciu Karolina Kasica. - W związku z tym zapraszamy do współpracy pracodawców i przedsiębiorców, którzy w najbliższych dniach i tygodniach gotowi będą zaoferować pracę dla przybywających do nas obywateli Ukrainy - dodała.
Przedsiębiorcy gotowi do współpracy proszeni są o zgłaszanie się mailowo ([email protected]) bądź telefonicznie (nr tel. 52 33 32 262). PUP oferuje pomoc w przeprowadzeniu procedury legalnego zatrudnienia obywatela Ukrainy.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie