
Maryna i Maksym Bondarenko pochodzą z Ukrainy. Pierwszy raz do Polski przyjechali w 2012 roku. Od razu wiedzieli, że chcą tu zostać
Ich miastem rodzinnym są Sumy, miasto w północno-wschodniej Ukrainie. Do Polski przyjeżdżają zawsze za pośrednictwem agencji, która załatwia wizę, pracę, nocleg.
Maksym początkowo pracował i mieszkał w Bydgoszczy. Pracował w firmie, która produkowała świeczki. To zajęcie jednak mu się nie podobało. Agencja przeniosła go do Poledna, do firmy Schumacher. I z tej pracy jest zadowolony.
Zawsze do Polski przyjeżdżał z żoną, tym razem jednak przez prawie 9 miesięcy był sam. Maryna miała problem z załatwieniem pozwolenia na pobyt w Polsce. Dojechała do męża dopiero 3 miesiące temu. W czerwcu dołączy do nich córka, która została na Ukrainie z dziadkami. Maryna także pracuje w Schumacherze.
- Na Ukrainie nie mamy szans niczego osiągnąć. Kobieta musi pracować ciężko, by zarobić na wasze pieniądze tysiąc złotych – mówi Maryna.
Te pieniądze wystarczały małżeństwu zaledwie na wyżywienie. Mieszkali z rodzicami, nie mogli sobie pozwolić na wynajem mieszkania. - Na Ukrainie pracowałem po 14 godzin, czasem dłużej. Zarobiłem na wasze dwa tysiące. Szef czasem dzwonił, jak wracałem o 1 w nocy do domu z pracy, że nie zdążę wyprać skarpetek, bo o 4 będzie już po mnie samochód i wracam dalej do pracy. Teraz się z tego śmieje, ale było naprawdę ciężko – wspomina Maksym.
W Polsce pracują po 8 godzin. Stać ich na samochód, a za odłożone pieniądze mogą pozwolić sobie na podróżowanie. Lubią zwiedzać polskie miasta. Byli już w Gdańsku, Toruniu, Poznaniu, Zielonej Górze, Bydgoszczy, Olsztynie. Najbardziej podobało im się nad morzem. - Podoba nam się w Polsce. Możemy żyć normalnie. Ja zarabiam na rękę ok. 2 tysięcy, mąż trochę więcej. Mamy na wszystko co potrzeba i zostają nam jeszcze pieniądze – mówi Maryna.
Małżeństwo Bondarenko chciałoby zamieszkać u nas na stałe. Córka zapisana już jest do szkoły w Różannie. - Polacy zawsze byli dla nas mili, pomocni. Początki z językiem były ciężkie. Polacy uczyli nas gestykulując rękoma, pisali kartki, tłumaczyli. Naprawdę nigdy nie mieliśmy żadnej przykrości, jesteście miłymi ludźmi bardzo – mówi zadowolona Marina.
- Ja raz miałem problem, z polskim policjantem. Zatrzymał mnie i zapytał, dlaczego tu wjechałem, ja nie wiedziałem, że ten okrągły, czerwony znak z białą cegłą na środku oznacza, że ja nie mogę tam wjechać. Ale był wyrozumiały, powiedział mi, że mam już tak nie robić – mówi ze śmiechem Maksym.
Maryna i Maksym teraz doskonale mówią po polsku, choć zdarzają się zabawne błędy językowe, jak ten podczas naszej rozmowy. Maksym opowiadał. że jego kłopoty z językiem polskim skończyły się gdy Polacy kupili mu “tłumacznik”. Maksym miał na myśli słownik :)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Miszcz kłamstwa? Głupoty? Czy nadinterpretacji czy pani Kotowskiej? znak z białą cegłą? Serio? Znaki drogowe nakazowe i zakazowe na całym świecie są takie same!!! Znaki informujące różne, różniste....
Kużwa czego to reklama ,że mając 4000pln dla 2 można podróżować , odłożyć, mieszkanie zapewne wynajęte opłacić.????????????????-i mieć #samochód#,który trzeba tankować?
Dobra reklama dla schumachera. Jedna z najlepszych firm w naszej okolicy.
Buhahaa Oni podróżują ale do Lidla i z powrotem, no za taką kasę to zaszaleją na promocji. A mieszkanie za co wynajęli??? To stek bzdur i jeszcze ten znak drogowy z białą cegłą...to na Ukrainie nie mają znaków zakazu wszak znaki te występują w całej Europie. A poza tym co mieli powiedzieć że źle się pracuje że ciężko że Polacy dokuczają ??? Śmieszne to.