
W trzecim dniu zbrojnej napaści Putina na Ukrainę, do gminy Świecie dotarli pierwsi uciekinierzy wojenni z Kijowa, Łucka i Wołodymirowa Wołyńskiego. Są to głównie kobiety i dzieci
- Ośrodek czeka gotowy – mówi Wojciech Mazur, właściciel zarządzający placówką. – W kilku budynkach połączonych wspólnym podwórkiem przygotowane są pokoje wieloosobowe – tłumaczy.
Wspólnie z Wiolettą Mazur oglądamy pokoje z przygotowanymi łóżkami, aneksami kuchennymi i gdzieniegdzie wspólnymi łazienkami z prysznicami i węzłami sanitarnymi na solidnym poziomie. W każdym pokoju na ścianie wisi telewizor. Wszędzie jest czysto i schludnie. Warunki można określić jako godne na tymczasowy pobyt dla osób uciekających przed wojenną zawieruchą, aby się ogarnąć, odpocząć i zorganizować.
Krótko po godz. 11 podjeżdża autobus oznakowany emblematami Państwowej Straży Pożarnej. Załogę autobusu stanowią trzej umundurowani strażacy pochodzący z: okolic Radomia, Płocka i miejscowości Posucha.
– Jesteśmy w drodze od 22 godzin. Zmieniamy się na trasie, możemy prowadzić dłużej – mówi najstarszy z nich w szarży młodszego brygadiera. – To nasz trzeci kurs w tym czasie i najdłuższy. W trasie wciąż musimy zapewniać pasażerów że będzie dobrze, że już są bezpieczni. Jeszcze dzisiaj wracamy do przejścia granicznego w Zosinie koło Hrubieszowa skąd przyjechaliśmy - tłumaczy strażak.
To przejście graniczne z Ukrainą w warunkach pokojowych jest tylko dla ruchu samochodowego. Obecnie w tym miejscu granicę przekraczają kolumny pieszych. To stamtąd do Terespola Pomorskiego autobus przywiózł 46 osób.
Grupę stanowią głównie kobiety i dzieci w różnym wieku. Jest też pięciu mężczyzn. Wysiadają z autobusu zmęczeni, nieco zagubieni. Wielu pyta o miejsce do którego dotarli. Gdy zdezorientowanym tłumaczymy i pokazujemy na mapie, gdzie dotarli, z zakłopotaniem odpowiadają, że ich celem są np. Czechy. Mówi to kobieta, która ma też obywatelstwo czeskie i mieszkanie właśnie tam. Również kilka nastoletnich dziewcząt pod opieką trzech kobiet okazują zakłopotanie, bo ich celem są Włochy.
– Jedziemy do mojej siostry, do Italii – tłumaczy jedna z nich. Na granicy szybko wsiadłyśmy do autobusu, aby jak najszybciej się dostać w głąb Polski i nie było czasu na ustalenie gdzie kto jedzie – tłumaczy.
Młoda kobieta z nakrytą chustą głową jest w zaawansowanej ciąży. Obok niej zbiera ich bagaże młody mężczyzna Guasan. – Jestem Czeczenem – mówi. – Żyliśmy w Kijowie, gdzie pracowałem jako informatyk. Gdy w blok na naszym osiedlu spadł pocisk i rozwali jego połowę, natychmiast spakowaliśmy się z żoną i ruszyliśmy do Polski. Ana jest w ósmym miesiącu ciąży, mamy dwuletnią Asje. Nie zostawiliśmy w Ukrainie rodziny, jesteśmy w komplecie. Gdy Ana tu odpocznie, za kilka dni ruszymy dalej do Niemiec, albo do Turcji osiedlić się na stałe - tłumaczy.
Do Niemiec, do rodziny chcą też trafić dwaj czarnoskórzy mężczyźni trzymający się razem. Mają bagaż podręczny mieszczący się w plecaku. To 28-letni Muhammad i 27-letni Saddam. Ten, gdy się przedstawia podkreśla, że jego imię dotychczas kojarzone z dyktatorem irackim dzisiaj nie robi już takiego wrażenia. - Całe szczęście, że nie mam na imię Władymir - mówi. - To by się dzisiaj gorzej kojarzyło – dodaje. Obaj uciekli z Kijowa do Niemiec do brata Muhammada. Tam czeka już na niego ciężarna żona i seniorzy. Gospodarze ośrodka uwijają się w rozlokowywaniu przybyłych w pokojach. Niektórzy nie korzystają z zaproszenia, czekają na umówione transporty, które już po nich jadą, inni planują zabrać się autobusem przynajmniej do Warszawy, skąd będą mogli łatwiej rozjechać się w planowanych kierunkach.
Jeden z pokoi na parterze głównego budynku ośrodka zajęła rodzina spod Kijowa. To Lena, jej wnuczka - kilkunastoletnia Marina oraz ojciec Leny Gienadij. Swobodnie rozmawiamy po rosyjsku, nastolatka woli mówić w języku angielskim. Wciąż tuli małą ratlerkę Lulu.
– Nie widzieliśmy Rosjan, za to gdy jechaliśmy do granicy z Polską wciąż mijaliśmy jadące w przeciwnym kierunku kolumny wojskowe armii ukraińskiej – mówi Lena. – Mieszkamy w Burazinie w okręgu kijowskim. Gdy nocą, w okolicy spadały bomby, aż trzęsła się ziemia, spakowaliśmy niezbędne rzeczy, zamknęliśmy dom i samochodem dojechaliśmy do granicy, którą przekroczyliśmy piechotą. Pan Gienadij, najstarszy w tym transporcie senior (82 lata) tłumaczy: – Urodziłem się w 1938 r – mówi. – w 1985 r. wysłali mnie na wojnę do Afganistanu. To trzecia wojna, którą widzę. Rodzina pochodzi z rosyjskiego Rostowa. Są Rosjanami - czują się Ukraińcami. Mąż Leny i ojciec Mariny zostali, aby bronić swojego kraju. Kobiety i senior w Terespolu Pomorskim poczekają na przyjazd siostry Leny z Duseldorfu – celu ich podróży.
Sąsiedni pokój zajęła Natasza z czwórką małych dzieci (dziewięć miesięcy, dwa, cztery i pięć lat). Jest bardzo niespokojna, płacze, uspakajają ją inne kobiety, wszyscy chcą pomóc. – Uciekłam z Wołodymirowa Wołyńskiego, niedaleko granicy z Polską - mówi Natasza. - Do granicy pomagał mąż, którego pogranicznicy zatrzymali. Jest w wieku poborowym - tłumaczy.
Był z nią jeszcze wuj Nataszy, matka i siostra ze swoimi dziećmi. Zagubili się w zawierusze przy granicy. Natasza wsiadła do autobusu z dziećmi i nie mogła nawiązać kontaktu z resztą. Roztrzęsiona próbowała to zrobić w Terespolu. – Nie działają karty, komunikator ukraiński – mówi zrozpaczona.
Próbujemy pomóc, okazuje się że ma stary model telefonu, który nie współpracuje z polską kartą prepaidową. Ktoś użycza swój, za pośrednictwem męża nawiązuje kontakt z najbliższymi. W niedzielę Natasza ma już inny telefon i jest w stałym kontakcie z rodziną. W niedzielę jedno z jej dzieci wymaga pomocy lekarskiej – co organizuje wolontariuszka za pośrednictwem Iwony Karolewskiej ze Starostwa Powiatowego w Świeciu.
Wśród przybyłych uwijają się pełni empatii ludzie z sąsiedztwa i okolicznych gmin zwożący potrzebne dary. Trzy z pań chętnie przebierają w przyniesionych torbach z ciuchami. - Uciekałam w jednej zmianie odzieży, straciłam jedną z toreb, upilnowałam dokumenty... - tłumaczy jedna z kobiet. Ze słodkich darów cieszą się szczególnie dzieci. W chaosie na granicy do autobusu do Terespola wsiadła Maria. 16-latka w momencie wybuchu wojny była w domu, w Łucku. Jej ojciec nie przeszedł granicy, wrócił aby walczyć w oddziałach terytorialnych. Dziewczyna zna polskie realia bo od pół roku uczy się w jednym z podkarpackich techników. Dobrze mówi po polsku, chętnie pomaga i udziela się w roli tłumaczki. Zaraża otoczenie spokojem i zamierza jechać autobusem powrotnym do Warszawy, a może i dalej, aby spotkać matkę i trafić do bursy do Grzegorzewa na podkarpaciu.
Na miejscu Iwona Karolewska spisuje potrzeby, bardzo pomaga Alona, Ukrainka mieszkająca w Polsce, która tłumaczy i pomaga w załatwianiu pierwszych potrzeb uchodźców. Autobus jeszcze tego samego dnia ruszył w drogę powrotną. Zabrało się w nim kilkoro Ukraińców. Po innych przyjechali krewni. – Już w niedzielę dotarło kolejnych 11 osób – mówi Wojciech Mazur. – Obecnie mieszka tu 41 uchodźców. Spodziewamy się następnych – dodaje.
Wszyscy zainteresowani wolontariatem czy zorganizowaną pomocą uchodźcom z Ukrainy (w postaci materialnej, finansowej, transportowej) na terenie powiatu świeckiego, pełną o tym informację uzyskają na facebookowym profilu Społecznego Komitetu Pomocy Ukrainie, który się w tym celu zawiązał.
AUTOR: MICHAŁ BINIECKI
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Hrubieszów