
W nocy z 31 października na 1 listopada 1980 roku w Górnej Grupie (gm. Dragacz) doszło do dramatycznego pożaru szpitala psychiatrycznego. Dzisiaj chcielibyśmy przybliżyć Państwu przebieg tamtych wydarzeń
Zacznijmy od historii samego budynku. Na początku XX wieku trzypiętrowy pałac należał do Malwiny von Bismarck, młodszej siostry Otto von Bismarcka – premiera Prus i kanclerza Rzeszy. Kiedy to Polska odzyskała niepodległość właścicielem został Kazimierz Sosnkowski (późniejszy generał broni Wojska Polskiego). W 1923 roku budynek nabyli księża werbiści. Do wybuchu II wojny światowej funkcjonowało tutaj seminarium, gimnazjum i dom rekolekcyjny. Po napadzie hitlerowców na Polskę Niemcy urządzili tam swój sztab i więzienie. Po wojnie znowu zamieszkali w budynku werbiści. W 1952 roku decyzją ówczesnych władz misjonarze zostali usunięci. Zaczęto przebudowę obiektów, a po dokonanym w pośpiechu i nieładzie remoncie nastąpiło lokowanie pacjentów z zaburzeniami psychicznymi.
Okna z kratami i hartowanym szkłem
- Pacjentów umieszczono na drugim i trzecim piętrze budynku – pisze w artykule pt. „Pacjenci w płomieniach – pożar w Górnej Grupie” Łukasz Włodarski, autor bloga „W mroku historii”. - Na każdym z nich mieściła się jedna duża sala na 50 łóżek i trzy mniejsze, w których umieszczono po 20 pacjentów. Panował taki tłok, że pomiędzy łóżkami nie można było zmieścić szafek. Swoje rzeczy osobiste pacjenci trzymali na łóżkach. W oczy rzucał się wszechobecny brud. Okien nigdy nie otwierano, ponieważ zabezpieczono je nie tylko kratami, ale również hartowanym szkłem. Miało to uniemożliwić chorym wyskoczenie (takie przypadki często miały miejsce w innych placówkach). Długie na 50 metrów korytarze ciągnęły się przez całe piętro. Na ich końcu znajdowało się jedno wyjście na klatkę schodową, prowadzącą na dziedziniec. Nie pozostawiono żadnych dodatkowych wyjść ewakuacyjnych – dodaje autor bloga.
Niskie kwalifikacje zawodowe personelu
Łukasz Włodarski podkreśla także, że dużym problemem szpitala była zbyt mała liczba personelu oraz niskie kwalifikacje zawodowe. Metody leczenia polegały na elektrowstrząsach i lekach psychotropowych. Niektóre źródła podają także, że do szpitala trafiali całkiem zdrowi pacjenci.
W 1979 roku Komendant Straży Pożarnej w Świeciu sporządził pismo w którym nakazywał wykonanie niezbędnych prac w zakresie ochrony przeciwpożarowej. Zarządzenie to nigdy nie zostało wykonane. Strażacy mieli zastrzeżenia m.in. do wyjść ewakuacyjnych.
Gęsty dym płonących materacy
Była noc z 31 października na 1 listopada 1980 roku, około godziny 23:00. - To był dyżur nocny i usłyszałam krzyk dziewcząt – mówi w programie „Nieznane katastrofy” emitowanym przez TVP Ewa Ziółkowska – wówczas pielęgniarka Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Górnej Grupie. - Pobiegłyśmy na drugie piętro, bo ja miałam dyżur na pierwszym. Dziewczęta nie mogły otworzyć drzwi zejściowych na klatkę schodową. To była trudna akcja, gdyż praktycznie bez masek gazowych trudno było się tam poruszać, tym bardziej, że nie było żadnego światła – dodaje.
Strażacy po dojeździe rozpoczęli akcję od wyważania drzwi, które były zamurowane. We wspomnieniach opisują, że widoczność była na znikomym poziomie. Dodatkowo wszędzie unosił się gęsty dym płonących materacy. Po ustawieniu podnośnika pod okna pojawił się kolejny problem – pancerne szyby nie przepuszczały wody. Ponadto staw służący jako zbiornik przeciwpożarowy był zamulony i przymarznięty. Warto wziąć również pod uwagę to, że większość strażaków nie miała pojęcia jak postępować z osobami chorymi psychicznie. Jak relacjonuje jeden z druhów pacjenci „nie chcieli opuszczać swojej siedziby”. Gwoździem do trumny było zawalenie się stropu, który spadł aż do poziomu parteru. Z ogniem walczono do samego rana.
Nieszczelny komin
W wyniku pożaru śmierć poniosło 55 osób. Na samym początku podejrzewano zaprószenie ognia przez któregoś z pacjentów. Szybko jednak z tej hipotezy się wycofano. - Ze zmian pożarowych, stopnia zniszczenia belek stropowych, pozostałości konstrukcji dachu wynikało, że pożar zaczął rozprzestrzeniać się w okolicy komina na wysokości korytarza – mówi w programie „Nieznane katastrofy” Grzegorz Borowik – emerytowany ekspert Wydziału Kryminalistyki KWMO w Bydgoszczy. - Po dostaniu się na mur stwierdziliśmy, że w kominie tym występują nieszczelności, które potem potwierdziło badanie przy pomocy świec dymnych – dodaje.
Proces sądowy
- Ostatecznie Prokuratura Wojewódzka w Bydgoszczy oskarżyła zastępcę dyrektora szpitala w Górnej Grupie do spraw ekonomiczno-finansowych Jana Górskiego oraz kierownika działu administracyjno-gospodarczego Mieczysława Chylę – pisze na swoim blogu Łukasz Włodarski. - Za niedopełnienie obowiązków służbowych w zakresie ochrony przeciwpożarowej groziło im po 5 lat więzienia. Proces ruszył jesienią 1981 roku. Górski zmarł krótko po rozpoczęciu rozprawy, a Chyla został uniewinniony – informuje Włodarski.
W 1989 roku budynek przeszedł remont i... ponownie trafił do księży werbistów. Zmarłych pacjentów w większości pochowano w zbiorowej mogile na cmentarzu w Świeciu. Tragedia stała się tematem piosenki Przemysława Gintrowskiego do słów Jacka Kaczmarskiego „A my nie chcemy uciekać stąd”.
fot. Fragment programu „Nieznane katastrofy” - TVP
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Dziwne że do dziś zadne akta nie mówią o udziale nastoletniego syna lekarzy z tego szpitala. Gwałcie dzieci na pacjetce itd. Przyczyna pożaru jest znana ludności z okolicy z opowiadań osób wtajemniczonych.Raporty komisji pasują tylko do wersji rządowej. Takie były czasy... Po tym pożarze w okolicy ustały podpalenia,ktorych wcześniej było bardzo wiele.