Arend Jan Hendriks ma pod Bukowcem jedno z większych stad mlecznych krów w Polsce. Dojone trzy razy dziennie krowy rasy holsztyno-fryzyjskiej stworzone są specjalnie do produkcji mleka
Na fachowych portalach rolniczych i kanałach na YouTube podejmujących podobną tematykę można znaleźć materiały dotyczące gospodarstwa, które leży na styku Kawęcina i Bramki w gminie Bukowiec. Należy do Holendra Arenda Jana Hendriksa, który stoi na czele spółki Henripol. Dziś jego stado liczy 700 sztuk bydła, z czego 400 to dojone trzy razy dziennie krowy rasy holsztyno-fryzyjskiej stworzone specjalnie do produkcji mleka. – Mają najlepsze geny, dzięki którym otrzymuje się najlepsze mleko – mówi Arend Jan Hendriks.
38-39 litrów mleka dziennie
Jedno zwierzę dostarcza dziennie od 38 do 39 litrów napoju. Z mleczarni w Grajewie co drugi dzień przyjeżdżają do Bramki cysterny. – Jeżeli ma się dobry produkt, to mleczarnie same walczą o to, żeby go skupować. Ode mnie mają od razu tyle, co od dziesięciu innych rolników, a przyjeżdżają tylko w jedno miejsce, a nie dziesięć – mówi Hendriks.
Dziś zatrudnia 15 osób
Do Polski sprowadził się na stałe w 1998 r. – Skończyłem akademię rolną, ale nie miałem własnego gospodarstwa, pracowałem w różnych firmach rolniczych. Marzyłem o swojej hodowli krów, ale w Holandii były już wówczas narzucone unijne limity na produkcję mleka. Można je było kupować od innych gospodarzy, ale nie miałem na to pieniędzy – wspomina gospodarz. Nie miał także wystarczających oszczędności, żeby kupić ziemię. A w Kawęcinie mógł wydzierżawić dawny PGR od razu na 30 lat. Opłacało się inwestować. Na początku zatrudniał kilka osób, dziś piętnaście.
Obora za sześć milionów złotych...
Kilka lat temu postawił jedną z największych obór w kraju. Cała inwestycja pochłonęła około sześciu milionów złotych. W środku schronienie znajduje kilkaset sztuk bydła, maksymalnie może ich tam przebywać 300. Krowy mają światło o odpowiedniej temperaturze dostosowane do pory dnia. W nocy pali się na czerwono, bo zwierzęta nie widzą tego koloru, a człowiek może je obserwować przez kamery. Sporo słońca wpada także przez świetliki wbudowane w dach obory.
Krowy przebywają na tzw. podłodze rusztowej. Na nią wysypane jest siano z dodatkiem minerałów. Specjalny robot czyści je trzy razy dziennie zagarniając odchody pod rusztowanie. Raz w tygodniu siano jest uzupełniane. Inny robot przejeżdża środkiem obory i podgarnia krowom paszę. Wydaje specjalny dźwięk, który ma zachęcić je do jedzenia.
... i roboty po 400 tysięcy
W największej oborze gospodarstwa najważniejsze są cztery stanowiska służące do dojenia. Jeden taki robot kosztuje od 400 do 500 tys. zł. W całej Polsce jest ich teraz około dwustu, ale niewiele gospodarstw ma ich aż cztery. – Właśnie dzięki temu można doić krowy trzy razy dziennie, co przekłada się na lepszą jakość mleka, którego też jest więcej.
W tradycyjnej oborze, którą także jeszcze mam z takiej krowy zbierze się dziennie ok. 30 litrów, a tutaj już 38-39 – tłumaczy Holender. W ten sposób znacząco obniżył koszty produkcji.
Cena skupu mleka to loteria
- Rolnicy nie mają wpływu na cenę mleka. Tak jest na całym świecie. Dyktuje to geopolityka, np. działania Trumpa czy Putina, narzucane embarga. My możemy jedynie obniżać koszty produkcji – uważa Hendriks. – A trudno to robić, jeżeli ma się stado, które samemu trzeba codziennie wydoić. Ile można mieć krów, żeby doić je trzy razy dziennie? Nawet jeżeli pomoże rodzina. Niewiele. A taka zrobotyzowana obora pozwala znacząco podnieść wydajność. Nie każdy rolnik chce się z tym zgodzić, ale taka jest prawda.
Wokół obór znajduje się blisko 300 hektarów pól Hendriksa. Zbierane z nich zboże i kukurydza to podstawa kiszonki, z której produkuje się pasze. – Na ten rok mamy dosyć zbiorów. Jeżeli ceny mleka znacząco nie spadną, to nie będzie najgorzej, ale to zawsze jest loteria. Były lata, w których wielkiego zysku nie miałem.
Aplikacja nswiecie.pl
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Komentarze opinie