Reklama

Przejechał Polskę wzdłuż Wisły. Miał na to 200 godzin - zrobił to o wiele szybciej

18/07/2019 14:48

Krzysztof Kwaśniewski ze Skarszew ukończył II Rowerowy Ultramaraton „Wisła 1200” uzyskując rewelacyjny czas 86 godzin i 6 minut

W sobotę, 6 lipca Krzysztof Kwaśniewski wyruszył z Baraniej Góry do Gdańska. Do pokonania miał 1200 km.

- Start był tak silny i mocny, że szczerze mówiąc myślałem, że nie wytrzymam tego tempa – mówi z uśmiechem Krzysztof Kwaśniewski. - Przez pierwsze 50 km prędkość utrzymywała się na poziomie 30-40 km/h. I to mnie już trochę przerastało, a był to dopiero początek. Później było już coraz lepiej, jechało mi się dobrze. Pomyślałem, że realna może być pierwsza 50 . 

Potem znów było trudniej, zmieniał się teren, pojawiły się pierwsze skurcze. Celem na pierwszy dzień było dojechanie do promu. I zdążył na ostatni kurs. Za nim było 290 km. Po przeprawie promowej znaleźli nocleg wraz z dwójka innych rowerzystów. Chcieli się przespać. 

- Nie wiem, czy byliśmy tak zmęczeni czy adrenalina była tak duża, że no nie było opcji, żeby zasnąć – wspomina kolarz. - Siedzieliśmy 2,5 godziny w tym domku. W końcu uznałem ze to nie ma sensu. Powiedziałem chłopakom, że ja ruszam dalej. Oni uznali że jadą też. Zaczęliśmy kolejne kilometry. W ciągu doby zrobiliśmy prawie 400 km.

Po wyczerpującym drugim dniu mieli przejechane blisko 600 km. Po trzygodzinnym śnie przygotowali rowery do dalszej jazdy, a potem ruszyli w trasę. - Kolejny dzień był katastrofalny, jeśli chodzi o wiatr – nie ukrywa Krzysztof Kwaśniewski. - Zmagania były nie tylko z wiatrem, ale też z trudnym terenem. Przejazdy w trzcinach, przenoszenie rowerów przez spore górki. Wciąganie roweru na jakieś góry. To bardzo męczące. Jechaliśmy odcinek z Warszawy do Torunia. Do Grodu Kopernika dotarliśmy o 5 rano, a planowaliśmy być przed północą. 

Zostało już ich dwóch. Po solidnym wypoczynku zaliczyli kolejny odcinek do Chełmna wyprzedzając   8 lub 9 zawodników. Wskoczyli do pierwszej „10”. 

- W Chełmnie spotkała mnie miła niespodzianka – podkreśla Kwaśniewski. - Przywitali nas koledzy z mojego teamu Bart i  KK „Wda”. - Do Grudziądza odprowadził nas jeden kolega z Wdy, bo reszta musiała niestety wracać do pracy. Po minięciu Grudziądza zaczął padać deszcz, wiatr zmienił się na niekorzystny. Jednak twierdziliśmy, że musimy dojechać do mety za wszelką cenę. Czym bliżej morza tym było gorzej. Wiatr się nasilał. W deszczu jechaliśmy przez 6 godzin. Drogi były w błocie, rowery się ślizgały. Kałuże były takie, że rowery nam wpadały po całe koła. Jakieś upadki też były. GPS nam się zawiesił, źle trasę pokazał. Działo się.

Krzysztof nie czuł presji, że ktoś go obserwuje. Jechał swoim tempem, z kolegą uzupełniali się. Jak jeden tracił siły, to  drugi go napędzał. Ostatecznie udało im się zrealizować cel. Krzysztof Kwaśniewski jako amator dojechał na metę ósmy. 1200 km pokonał w 86 h 6 min. Warto dodać, że w maratonie wzięło udział 400 zawodników, a czas na pokonanie trasy wynosił 200 godzin. Na mecie czekali na zawodnika siostra i koledzy. 

- Na co dzień można powiedzieć, że jakaś rywalizacja jest między nami w teamie. Jednak w takich momentach mnie wspierają. Jaki mam cel? Planować można dużo. Na pewno wystartuje za rok znowu. Chce pobić swój czas – dodaje zamyślony. 

Aplikacja nswiecie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nSwiecie.pl




Reklama
Wróć do