Reklama

Czy wypożyczalnia kajaków to dobry biznes? Ile trzeba zainwestować? Czy z tego da się utrzymać? Opowiadają Katarzyna i Tomasz Cybulscy z Choroś Kajaki

19/04/2019 09:29

Mieszkają w Tleniu. Katarzyna na co dzień jest nauczycielką, a Tomasz pracuje w branży  IT. W ramach marki “Choroś Kajaki” prowadzą wypożyczalnię kajaków, organizują spływy i obozy z wiosłem

Tomasz i Katarzyna Cybulscy (na zdjęciu) zanim na dobre osiedlili się w Borach Tucholskich, spróbowali świata. Dwa lata mieszkali w Warszawie. Każdy powrót do Tlenia był za krótki, a cisza panująca w miejscowości wręcz szumiała w uszach. Różne zawirowania sprawiły, że wrócili na stałe. - I już nie będziemy stąd wyjeżdżać - deklaruje małżeństwo Cybulskich.

Zaczynali od 6 kajaków

Z kajakami zaczęli w 2007 roku. - Na początku firmę prowadził teść, ojciec Kasi - stąd, jak wyjaśnia Tomasz, wzięła się nazwa Choroś Kajaki. Choroś to panieńskie nazwisko Katarzyny. W okolicy kojarzone z dwójką partyzantów braćmi Piotrem i Pawłem Chorosiem. - Zaczynaliśmy od zera. Na początek zainwestowaliśmy 10 tysięcy złotych. Kupiliśmy 6 kajaków i przyczepę. Każdy zysk inwestowaliśmy w biznes - nie ukrywa małżeństwo.

Kiedy w 2011 roku uruchomili działalność zdecydowali się nie zmieniać marki. Teraz ich flota to 70 kajaków dwuosobowych, dodatkowo jedynki, 5 przyczep i 3 busy. Mają pole namiotowe w Tleniu, punkt w Starej Rzece. - Z kajaków dalibyśmy radę się utrzymać. Ale tabor musiałby być dwa razy większy - wyjaśniają.

Technologia się zmienia

Ci, którzy mieli okazję pływać kilkanaście lat temu kajakami, pamiętają kajaki z laminatu - ciężkie i trzeszczące na każdej zwałce [zwałka to drzewo, które leży w korycie rzeki i trzeba je pokonać nad bądź pod kłodą - przyp. aut.]. Właśnie takiego rodzaju sprzęt początkowo służył w stanicy Chorosiów. – Który po każdej majówce musiał być remontowany - śmieją się Cybulscy. Potem na rzeki zaczęły wypływać kajaki z polietylenu. Początkowo sprowadzane od Czechów czy Niemców, później także i produkcji polskiej.

W ich firmie prym wiodą angielskie Visty - Koszt jednego to ok. 3 tys. zł w detalu, w hurcie ok. 2 tys. zł netto - mówi Tomasz. Dodaje, że polskie wyroby są tańsze, ale jakość tworzywa z jakiego są wykonywane nie zawsze jest zadowalająca. - Jeżeli ktoś myśli o kajaku na własny użytek dobrym rozwiązaniem są te z włókna węglowego. Są leciutkie i trwałe. W konstrukcji przypominają te pierwsze z laminatu, ale są bardziej wytrzymałe - mówi mężczyzna. Nowinki w branży podglądają na warszawskich targach „Wiatr i woda”.

Ile trzeba zapłacić za spływ?

W ich zasobach są też kajaki górskie, wykorzystywane podczas spływów zwałkowych na Prusinie. Tą raptem 30 kilometrową rzekę poleca się przede wszystkim na odcinku Łążek - Tleń. - To nie jest rzeka dla wszystkich. Można się na niej ubrudzić i poobijać. Wbrew pozorom da się ją przepłynąć bez wysiadania z kajaka. Ale najpierw musimy zaznajomić spływających z techniką pokonywania przeszkód - mówi Tomasz. Ten sześciokilometrowy odcinek płynie się 2,5 godziny przy sprawnej ekipie. Ta nie może być za duża, 5-6 osób to optymalna liczba. Tutaj koszt spływu ustala się indywidualnie.

Najkrótsza trasa rzeką Wdą, jaką zaproponują kosztuje 35 zł od osoby. To jedna z niewielu firm w okolicy, która proponuje też dłuższe trasy. - Z Lipusza do Tlenia płynie się 7 dni. Ta trasa obejmuje także jeziora. Z Borska płynie się tylko rzecznym odcinkiem Wdy. Polecamy jednak spływy w tygodniu, od poniedziałku do piątku - mówią Cybulscy. W weekendy rzeka jest pełna turystów. Ich kajaki można też spotkać na Wiśle. - Mieliśmy już klientów, którzy ze Świecia spływali do Gdańska. To propozycja dla tych, którzy nie boją się otwartych przestrzeni - wyjaśnia małżeństwo i dodaje, że od Świecia w stronę Gdańska można spodziewać się przepięknych widoków. Grudziądz, Nowe czy Gniew najpiękniej wyglądają właśnie z tafli Wisły.

Co dalej z ich biznesem?

Mają wiele pomysłów na rozwój biznesu. Jednak przeszkody jakie napotykają, są, delikatnie rzecz ujmując, nietypowe. - W ubiegłym roku nie wystawiliśmy na przystani rowerów wodnych. Było za mało wody, nie dało się wypłynąć z naszej zatoki - okazuje się, że wypłycanie się Zalewu Żurskiego i działalność elektrowni wodnych powoduje, że momentami w zalewie jest raptem 15 centymetrów wody. Nie tylko oni zwracają na to uwagę. O takich problemach mówią wszyscy przedstawiciele wypożyczalni sprzętu wodnego w Tleniu, ale także hotelarze i wynajmujący miejsca noclegowe. Do Tlenia, Wdą, ostatnimi czasy rzadko kiedy da się normalnie wpłynąć. Ląduje się na mieliźnie, muł utrudnia wiosłowanie.

- Kiedyś z mostu w Tleniu można było skakać na główkę - opowiada Katarzyna. Teraz przy moście w Tleniu często widać muliste “wyspy”, mówi się, że jest tam od kilku do kilkunastu metrów mułu. Kolejnym problemem jest brak infrastruktury przy rzece. Ostatnie pole namiotowe z sanitariatami nad rzeką Wdą jest w Młynkach, około 55 kilometrów przed Tleniem [ 2 - 3 dni spływu - przyp. aut.]. Później w grę wchodzi tylko saperka i rolka papieru. Ostatni aspekt, który uniemożliwia im rozwój działalności to sąsiedztwo. - Chcielibyśmy mieć gastronomię i kwatery wypoczynkowe - mówią Tomasz i Katarzyna. Niestety ludność napływowa od lat nie jest w stanie zaakceptować, że Tleń latem zaczyna tętnić życiem. A przecież miejscowi wiedzą, że Tleń gości turystów od przynajmniej XVIII wieku, kiedy po raz pierwszy wspomniano o karczmie, goszczącej podróżnych przy ujściu Prusiny do Wdy.

Aplikacja nswiecie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nSwiecie.pl




Reklama
Wróć do