
Mieszkają w Tleniu. Katarzyna na co dzień jest nauczycielką, a Tomasz pracuje w branży IT. W ramach marki “Choroś Kajaki” prowadzą wypożyczalnię kajaków, organizują spływy i obozy z wiosłem
Tomasz i Katarzyna Cybulscy (na zdjęciu) zanim na dobre osiedlili się w Borach Tucholskich, spróbowali świata. Dwa lata mieszkali w Warszawie. Każdy powrót do Tlenia był za krótki, a cisza panująca w miejscowości wręcz szumiała w uszach. Różne zawirowania sprawiły, że wrócili na stałe. - I już nie będziemy stąd wyjeżdżać - deklaruje małżeństwo Cybulskich.
Z kajakami zaczęli w 2007 roku. - Na początku firmę prowadził teść, ojciec Kasi - stąd, jak wyjaśnia Tomasz, wzięła się nazwa Choroś Kajaki. Choroś to panieńskie nazwisko Katarzyny. W okolicy kojarzone z dwójką partyzantów braćmi Piotrem i Pawłem Chorosiem. - Zaczynaliśmy od zera. Na początek zainwestowaliśmy 10 tysięcy złotych. Kupiliśmy 6 kajaków i przyczepę. Każdy zysk inwestowaliśmy w biznes - nie ukrywa małżeństwo.
Kiedy w 2011 roku uruchomili działalność zdecydowali się nie zmieniać marki. Teraz ich flota to 70 kajaków dwuosobowych, dodatkowo jedynki, 5 przyczep i 3 busy. Mają pole namiotowe w Tleniu, punkt w Starej Rzece. - Z kajaków dalibyśmy radę się utrzymać. Ale tabor musiałby być dwa razy większy - wyjaśniają.
Ci, którzy mieli okazję pływać kilkanaście lat temu kajakami, pamiętają kajaki z laminatu - ciężkie i trzeszczące na każdej zwałce [zwałka to drzewo, które leży w korycie rzeki i trzeba je pokonać nad bądź pod kłodą - przyp. aut.]. Właśnie takiego rodzaju sprzęt początkowo służył w stanicy Chorosiów. – Który po każdej majówce musiał być remontowany - śmieją się Cybulscy. Potem na rzeki zaczęły wypływać kajaki z polietylenu. Początkowo sprowadzane od Czechów czy Niemców, później także i produkcji polskiej.
W ich firmie prym wiodą angielskie Visty - Koszt jednego to ok. 3 tys. zł w detalu, w hurcie ok. 2 tys. zł netto - mówi Tomasz. Dodaje, że polskie wyroby są tańsze, ale jakość tworzywa z jakiego są wykonywane nie zawsze jest zadowalająca. - Jeżeli ktoś myśli o kajaku na własny użytek dobrym rozwiązaniem są te z włókna węglowego. Są leciutkie i trwałe. W konstrukcji przypominają te pierwsze z laminatu, ale są bardziej wytrzymałe - mówi mężczyzna. Nowinki w branży podglądają na warszawskich targach „Wiatr i woda”.
W ich zasobach są też kajaki górskie, wykorzystywane podczas spływów zwałkowych na Prusinie. Tą raptem 30 kilometrową rzekę poleca się przede wszystkim na odcinku Łążek - Tleń. - To nie jest rzeka dla wszystkich. Można się na niej ubrudzić i poobijać. Wbrew pozorom da się ją przepłynąć bez wysiadania z kajaka. Ale najpierw musimy zaznajomić spływających z techniką pokonywania przeszkód - mówi Tomasz. Ten sześciokilometrowy odcinek płynie się 2,5 godziny przy sprawnej ekipie. Ta nie może być za duża, 5-6 osób to optymalna liczba. Tutaj koszt spływu ustala się indywidualnie.
Najkrótsza trasa rzeką Wdą, jaką zaproponują kosztuje 35 zł od osoby. To jedna z niewielu firm w okolicy, która proponuje też dłuższe trasy. - Z Lipusza do Tlenia płynie się 7 dni. Ta trasa obejmuje także jeziora. Z Borska płynie się tylko rzecznym odcinkiem Wdy. Polecamy jednak spływy w tygodniu, od poniedziałku do piątku - mówią Cybulscy. W weekendy rzeka jest pełna turystów. Ich kajaki można też spotkać na Wiśle. - Mieliśmy już klientów, którzy ze Świecia spływali do Gdańska. To propozycja dla tych, którzy nie boją się otwartych przestrzeni - wyjaśnia małżeństwo i dodaje, że od Świecia w stronę Gdańska można spodziewać się przepięknych widoków. Grudziądz, Nowe czy Gniew najpiękniej wyglądają właśnie z tafli Wisły.
Mają wiele pomysłów na rozwój biznesu. Jednak przeszkody jakie napotykają, są, delikatnie rzecz ujmując, nietypowe. - W ubiegłym roku nie wystawiliśmy na przystani rowerów wodnych. Było za mało wody, nie dało się wypłynąć z naszej zatoki - okazuje się, że wypłycanie się Zalewu Żurskiego i działalność elektrowni wodnych powoduje, że momentami w zalewie jest raptem 15 centymetrów wody. Nie tylko oni zwracają na to uwagę. O takich problemach mówią wszyscy przedstawiciele wypożyczalni sprzętu wodnego w Tleniu, ale także hotelarze i wynajmujący miejsca noclegowe. Do Tlenia, Wdą, ostatnimi czasy rzadko kiedy da się normalnie wpłynąć. Ląduje się na mieliźnie, muł utrudnia wiosłowanie.
- Kiedyś z mostu w Tleniu można było skakać na główkę - opowiada Katarzyna. Teraz przy moście w Tleniu często widać muliste “wyspy”, mówi się, że jest tam od kilku do kilkunastu metrów mułu. Kolejnym problemem jest brak infrastruktury przy rzece. Ostatnie pole namiotowe z sanitariatami nad rzeką Wdą jest w Młynkach, około 55 kilometrów przed Tleniem [ 2 - 3 dni spływu - przyp. aut.]. Później w grę wchodzi tylko saperka i rolka papieru. Ostatni aspekt, który uniemożliwia im rozwój działalności to sąsiedztwo. - Chcielibyśmy mieć gastronomię i kwatery wypoczynkowe - mówią Tomasz i Katarzyna. Niestety ludność napływowa od lat nie jest w stanie zaakceptować, że Tleń latem zaczyna tętnić życiem. A przecież miejscowi wiedzą, że Tleń gości turystów od przynajmniej XVIII wieku, kiedy po raz pierwszy wspomniano o karczmie, goszczącej podróżnych przy ujściu Prusiny do Wdy.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie